- Detektyw
- Usługi
- Multimedia
- Porady
- Ciekawostki
- Galeria
- Linki
- Kontakt
- Polityka prywatności: Ciasteczka
Nadszedł
czas weryfikacji tych szumnych medialnych zapowiedzi, a one niestety
nie wypadają dobrze dla wymiaru sprawiedliwości. Do sądu 6 czerwca
2007 r. trafił akt oskarżenia przeciwko Januszowi G., pseudonim
Graf, zarzucający mu kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.
Zaskakująco, prokuratura postanowiła nie usadzać na jednej ławie
wszystkich oskarżonych, by w jednym procesie osądzić jedną z
ważniejszych grup przestępczych. Sprawę rozbito na kilka wątków.
Jak twierdzą prawnicy świadczy to o słabości zebranego materiału
dowodowego. Czyżby prokuratorzy obawiali się konfrontacji ze sobą
wszystkich świadków i oskarżonych? Powstały oddzielne sprawy:
Janusza G., Marii B., Piotra A., Mirosława Ł., Mariusza P. i
innych. Dopiero sąd połączył kilka spraw w jedną. Miały być
nazwiska z pierwszych stron gazet, znani politycy. Tymczasem pod sąd
trafiły nikomu nic niemówiące postacie.
Szukano
haków na SLD
–
To miała być wielka sprawa polityczna – mówi jeden z
funkcjonariuszy warszawskiego CBŚ. Zatrzymanego 22 grudnia 2005 r.
Janusza G. śledczy cały czas pytali o to samo, mamiąc go wpierw
instytucją świadka koronnego, a później, gdy znalazł się w
kręgu podejrzeń zlecenia zabójstwa Głowali, złagodzeniem kary.
Posunięto
się do wyrafinowanej gry operacyjnej, która miała wywołać
reakcje w kręgu ludzi związanych z Grafem. Jeden z obrońców
Janusza G., którego prokuratura trzymała w kleszczach szantażu
wytoczenia mu sprawy za wyłudzenie od klienta pieniędzy, złożył
oświadczenie, że Janusz G., jest gotowy złożyć obszerne
zeznania. Wkrótce na tzw. mieście pojawiła się informacja, że
Graf poszedł na współpracę. Wywołało to nerwowość, ale nie
taką, na jaką liczyli śledczy. Kiedy doszło do przesłuchania
Janusza G., ten odmówił składania zeznań i zmienił adwokata.
Jak
się udało ustalić przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości głównie
interesowały zeznania obciążające polityków SLD i ludzi z tzw.
układu mostowego, związanego z Platformą Obywatelską. Pytano
Grafa o Pawła Piskorskiego, Józefa Oleksego, Wiesława Kaczmarka,
Jolantę Kwaśniewską, o znajomości z politykami lewicy Janusza
Lazarowicza. Poruszano sprawę tajemniczej „walizki pieniędzy”,
którą kiedyś niby to miano przekazać na kampanię SLD. Mniejszym
zainteresowaniem cieszyła się za to kwestia znajomości Janusza
Lazarowicza z Grzegorzem Wieczerzakiem i ówczesnym prominentnym
politykiem PIS-u.
Związki
Wieczerzaka z Grafem?
Nie
starano się zweryfikować informacji przekazanych przez Jarosława
M., który zeznał w śledztwie: „Nazwisko Lazarowicz nic mi nie
mówi. Ja miałem kontakty z Wieczerzakiem od PZU, bo w tym samym
okresie siedzieliśmy w areszcie. On mi opowiadał o różnych
rzeczach, dotyczyło to problemów zarabiania pieniędzy na
inwestycjach kapitałowych. Zwierzył mi się, że swoje pieniądze
trzyma na Litwie lub Łotwie, teraz już nie pamiętam. Mówił, że
nikt mu tych pieniędzy nie wyrwie. Zaprzeczył, aby trzymał w
Szwajcarii pieniądze, ale powiedział, że w krajach bałtyckich
jest pewniej. (…) On miał wspólnika, którego poznałem, był on
byłym oficerem policji lub UOP. Na imię miał Roman. Ten oficer był
poszukiwany do sprawy zabójstwa Głowali. Ja tego byłego policjanta
zatrudniałem dla siebie do ustaleń informacji z ewidencji PESEL i z
rejestrów przedsiębiorstw. On mi też opowiadał o Wieczerzaku.
Powiedział mi pewnego razu, że Wieczerzak chodził do Grafa, aby
ten mu odebrał pieniądze od kogoś. Nie wiem, czy Graf skutecznie
zadziałał dla Wieczerzaka”.
Przypomnijmy,
Piotr Głowala, w imieniu Grzegorza Wieczerzaka, próbował
wyegzekwować pieniądze od byłego prezesa XIV NFI Janusza
Lazarowicza. W nagraniu rozmowy telefonicznej, jaką prowadzili, jest
fragment, w którym Lazarowicz mówi do Głowali: „Pan sobie kopie
grób”. Wkrótce potem w okolicach Góry Kalwarii znaleziono
skatowane ciało Piotra Głowali. Obecnie Janusz Lazarowicz jest
ścigany europejskim nakazem aresztowania i tak jak nad Januszem G.
ciąży nad nim zarzut podżegania do zabójstwa. Jak wynika z zeznań
Jarosława M. Graf miał mieć także dobre kontaktz z Grzegorzem
Wieczerzakiem, a nie tylko z Januszem Lazarowiczem. Wydaje się
rzeczą naturalną, że powinny być dokładnie wyjaśnione relacje
między wszystkimi osobami występującymi w tej sprawie, by
dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodziło w konflikcie między
nimi?
Ostatnio
sprawa Grafa miała posłużyć do kolejnej rozgrywki politycznej,
tym razem przeciwko byłemu szefowi MSWiA Januszowi Kaczmarkowi.
Próbowano wykorzystać zbieżność nazwisk Wiesława i Janusza
Kaczmarka. Jak ustaliłem z Piotrem Pytlakowskim („Polityka”)
szukano potwierdzenia udziału Janusza Kaczmarka w ośmiornicy
warszawskiej. Pojawiły się pogłoski o wspólnym spotkaniu trzech
Januszów – Grafa, Lazarowicza i Kaczmarka. Miało się ono odbyć
w apartamencie w Babaka Tower, przy ulicy Jana Pawła II. Jeden ze
świadków koronnych miał złożyć zeznanie, że słyszał na
mieście o takim spotkaniu. Kolejny świadek oskarżenia Adam J,.
pseudonim Młody, wspomina: „Byłem przy rozmowach, które
świadczą, że ich przełożenia sięgają prokuratury apelacyjnej i
krajowej.”
Wszystko
wskazuje jednak, że jeśli w ogóle doszło do spotkania Grafa i
Lazarowicza z Kaczmarkiem, mógł być to nie Janusz a Wiesław,
minister w rządzie Leszka Millera, który miał kontakty z byłym
prezesem XIV NFI. Sam Lazarowicz wspomina o trzech spotkaniach,
zaznaczając, że miały raczej przypadkowy charakter.
Dokumenty
na SLD
O
udziale polityków w przestępczym procederze Janusza G. mówili w
sprawie Adam J. i Tomasz S., z czego ten drugi wspominał to, co
powiedział mu ten pierwszy. Obaj mieli otrzymać status świadka
koronnego. Jeśli w stosunku do Adama J. śledczy szybko zrozumieli,
że jego wiarygodność nie jest najwyższa i pozwolili mu co
najwyżej skorzystać z prawa do złagodzenia kary, to przypadek.
Tomasz S. jest uznawany przez niektórych moich rozmówców jako
danie przykładu, by nie mówić w śledztwie więcej niż potrzeba.
Przebywając w areszcie, poczuł się oszukany przez przedstawicieli
prawa, próbował się kontaktować z mediami, m.in. za pośrednictwem
byłego policjanta, obecnie prywatnego detektywa z Trójmiasta Rafała
R., o którym będzie później mowa. Szybko jednak został uciszony.
Po mojej i Piotra Pytlakowskiego wizycie w domu rodziców Tomasza S.,
w czasie realizacji programu Konfrontacja (TVP2), kilka dni później
zadzwonił do nich spanikowany syn z żądaniem, aby już nie
rozmawiali o sprawie z mediami. Do dzisiaj nikt z prokuratury nie
jest w stanie odpowiedzieć, w jaki sposób osoba aresztowana mogła
wykonać telefon?
Adam
J., pseudonim Małolat, jak sam mówi o sobie „zawodowy oszust”,
który żył także z uwodzenia starszych kobiet, rzuca wieloma
znanymi nazwiskami polityków. Wspomina m.in. o Januszu Maksymiuku,
który potem jednak okazuje się być nie tym, o kogo mu chodziło,
czyli byłym posłem samoobrony na Sejm.
O
drugim ważnym świadku w sprawie Grafa, Tomaszu S., świadek koronny
pseudonim Masa mówi: „pracował dla grupy pruszkowskiej dla
Szlacheta w latach 1998-1999. Zajmował się tym, że miał
znajomości w samorządach. (…) Załatwiał grunty w samorządach,
a później je sprzedawał.” Obecnie według Adama J. związany
jest z jedną z najmocniejszych rosyjskojęzycznych grup
przestępczych w Warszawie.
Jak
wynika z zeznań Tomasza S. nie był osobą unikającą składania
zeznań, dlatego ze zdziwieniem można zapytać, dlaczego sięgają
tylko pewnego obszaru jego przestępczej rzeczywistości? Jeśli
chodzi o wątek powiązań polityków ze światem przestępczym
Tomasz S., oczywiście znowu pada tylko jedna opcja polityczna –
SLD, zeznaje jedynie to, co usłyszał od Adama J. Ten miał mu mówić
o jakichś dokumentach z kancelarii J. „Dokumenty miały dotyczyć
gwarancji bankowych, z których poszły pieniądze na kampanię
wyborczą Kwaśniewskiego. Ponadto miał mieć z tej kancelarii
jakieś różne papiery. Z tego co mówił Jaczewski dużo osób było
zainteresowanych tymi gwarancjami bankowymi aby, mieć haka na SLD
(…) Miasto, czyli ludzie z Warszawy, byli zainteresowani
wykupieniem tych dokumentów za duże pieniądze. Zainteresowani byli
tym politycy z SLD. Wiem, że Rafał R. spotkał się z Adamem J. w
sprawie wykupu tych dokumentów od Jaczewskiego.”
Pytany
o tamte wydarzenia Rafał R. potwierdza, że kontaktował się z
Adamem J. w sprawie materiałów z kancelarii doradztwa podatkowego
Vislex, prowadzonej przez Tomasza J. Według niego chętnym na
zakupienie ich był też jeden z szefów prywatnej telewizji, który
miał mieć wówczas konflikt z SLD. Na stronie także miał się
dogadywać z jednym z potężniejszych biznesmenów z Gdyni. Kto
dałby więcej, ten by uzyskał dokumenty z kancelarii Vislex. Adam
J. twierdzi, że Rafał R. oferował mu za nie 4 mln złotych.
Adam
J. zaraz po opuszczeniu aresztu skontaktował się z Piotrem
Pytlakowskim oraz ze mną i rozżalony mówił: „Lazarowicz to jest
tak potężny człowiek, z powiązaniami z SLD, że nie jest sobie
pan w stanie wyobrazić. Ja woziłem pana Lazarowicza i Grafa na
spotkania, na Powiśle do siedziby SLD. Zeznałem to na papierze.
Dlaczego te wątki nie zostały ruszone?” Przyznał, że wyniósł
z kancelarii J. dokumenty i taśmy wideo z zarejestrowanymi
biznesmenami i politykami. Zapewniał, że dwie z nich otrzymamy do
wglądu. Jednak minął miesiąc i taśm oraz ich niby-posiadacza już
więcej nie zobaczyliśmy. Przestał także odpowiadać na telefony.
Grafa
chroniły służby
Rozmówca
z Prokuratury Krajowej wspomina, że w tej sprawie, zaraz po jakimś
przełomie, gdy sprawy nabierały tempa, wątki wydawały się
prowadzić do konkretnego celu, nagle ktoś włączał hamulce.
Wykonywać zaczęto pozorne działania. Zamiast protokołów
przesłuchań sporządzano najpierw notatki. Może gdyby padały
tylko nazwiska z lewej strony śledztwo toczyłoby się wartko, ale
pieniądz nie zna koloru partyjnego i pojawiały się osoby związane
także z rządzącą partią i koalicjantami. Przy tym ślady
prowadziły także do wysoko postawionych funkcjonariuszy policji i
wymiaru sprawiedliwości.
Adam
J. mówi wprost o wpływach Grafa w wymiarze sprawiedliwości:
„Dzięki komu Graf przez dwanaście lat bycia na ulicy nawet nie
był przesłuchany? Ma takie kontakty z policją i służbami, że
wiedział, że przyjdzie do niego na rewizję terror kryminalny. Była
6.30, a on już siedział ubrany w dresach, popijał herbatę, bo
wiedział, że za chwilę do niego wjadą”.
Janusz
Graf wyciąga pistolet. Pytam, czy nie boi się, że go zatrzymano do
kontroli. A on, patrz. Wyciąga pozwolenie na broń. Jasiu, nie
żartuj sobie – mówię. Miał dwie jednostki broni. Jednego
Waltera P99, takiego jakie posiadają policjanci. Wersja oryginalna,
nie robiona w Polsce tylko w Austrii. Dostał go w prezencie od pana
Lazarowicza. Drugi miał bębenkowy, małokalibrowy, chyba 7,65. „Ty
dostałeś pozwolenie na broń?”. „Adam, pozwolenie na broń to
jest nic.”
W
zezwoleniu Grafowi pośredniczył emerytowany oficer wojska polskiego
– major Jerzy K. z sekcji strzeleckiej CWKS Legia. Ostatecznie
zezwolenie miało być podpisane z upoważnienia byłego komendanta
stołecznej policji gen. Ryszarda Siewierskiego. O dwuznacznej roli
Siewierskiego w tej sprawie miał bezskutecznie mówić ówczesnemu
komendantowi głównemu policji gen. Antoniemu Kowalczykowi prywatny
detektyw Marcin Popowski, który między innymi tym tłumaczy swoje
późniejsze problemy z wymiarem sprawiedliwości. Aresztowanie, a
dzisiaj proces odbierania mu właśnie prawa do posiadania broni.
W
protokołach przesłuchań Adama J. trudno znaleźć jednak najwyższe
policyjne szarże generalskie, choć i to, co zeznaje, daje do
myślenia: „Wiem z bezpośredniej rozmowy, w której brałem
udział, iż sam Graf skorumpował policjanta wysokiej rangi z
Centralnego Biura Śledczego w Warszawie, zajmującego się
kierowaniem wydziałem do przestępstw gospodarczych i finansowych.”
Oficer ten miał charakterystyczne długie włosy spięte w kitkę,
stąd Graf miał na niego mówić Kitka. Po tej zasłyszanej przez
niego rozmowie Graf miał mu powiedzieć, że „będzie musiał
Kitce dać 120-150 tysięcy złotych i że będzie musiał odjebać
dwóch psów, chodziło o policjantów prowadzących sprawę paliwową
oraz prokuratora prowadzącego sprawę, że nie ma wyjścia, bo jego
człowiek w CBŚ nie może zapanować nad tymi psami i prokuratorem.”
Małolat
twierdzi także, że posiada „wiedzę na temat policjanta z Komendy
Stołecznej Policji ps. Franc. Jest on funkcjonariuszem wydziału
realizacji i obserwacji”. Tenże miał sprawdzać dla nich
samochody i osoby, którymi interesowała się policja. Innym
funkcjonariuszem, który miał być powiązanym z grupą Grafa, był
oficer CBŚ z „Okrzei o imieniu Maciej. Wiem, że wcześniej
jeździł samochodem m-ki Omega B, kol. Wiśniowego, który
sprowadził sobie z Holandii, przy czym Piotr A. pomagał mu przy
robieniu rejestracji i przeglądu technicznego. Maciek to „uszy i
oczy” Starego, tzn. Grafa”.
Dwa
lata temu dotarłem z Piotrem Pytlakowskim do rozpaczliwego pisma
policjantów kierowanego do ministra sprawiedliwości, którzy wprost
pisali, że ich szefowie hamują śledztwo. Wspomnieli o ich
przestępczych powiązaniach. O tym, że ścigani przez nich ludzie,
są uprzedzani o działaniach wymierzonych przeciwko nim. Jak
powiedział nam wówczas Prokurator Krajowy Janusz Kaczmarek,
potwierdzający fakt istnienia takiego listu, dla jednych były to
zarzuty uczciwych policjantów, dla drugich pieniaczy. Jak widać z
perspektywy czasu, po dwóch latach, zwyciężył drugi pogląd. Do
dnia dzisiejszego żaden wysokiej rangi policjant, prokurator nie
został postawiony w stan oskarżenia w związku ze sprawą Grafa.
Czyżby
to właśnie upolitycznienie sprawy w jednym kierunku doprowadziło
do tego, że ta jedna z głośniejszych afer skarlała do obecnych
rozmiarów? Gdzie jedyną znaną postacią jest tylko Janusz G.,
pseudonim Graf, bo reszta to płotki, pływające w morzu prawdziwych
przestępczych interesów.
W
następnym numerze Gazety Finansowej ujawnimy kulisy afery w
Ministerstwie Finansów. Napiszemy o tajemniczej kancelarii Vislex, w
której krzyżować się miały drogi Grafa i Rudolfa Skowrońskiego.
Co tak naprawdę wyniósł z kancelarii Adam J. pseudonim Małolat.
Sylwester Latkowski